- Prowadzę zwyczajne życie, mówi Kasia Bulicz – Kasprzak i próbuje mnie tym samym przekonać, że zwyczajne to wcale nie znaczy nieciekawe. Jeśli żyjemy z pasją, znamy swoje wartości i wiemy, co jest naszą życiową misją, życie może być w swojej zwyczajnej codzienności, całkiem niezwykłe.
Z Kasią Bulicz – Kasprzak spotykam się w jednej z warszawskich kawiarni. Chcę osobiście poznać autorkę jednej z moich ulubionych książek. Liczę na ciekawą rozmowę i odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Kasiu, pozwól, że zanim porozmawiamy o pisaniu, najpierw zapytam o …
Bieganie?
Właśnie. Jak to się stało, że zaczęłaś biegać?
To całkiem zwyczajna historia. Mojemu pięcioletniemu synowi zamarzył się medal. Miał już co prawda papierowy, ale gdy ten się zniszczył zapragnął mieć prawdziwy. Chciałam spełnić jego marzenie. Zdobycie medalu dla syna stało się więc moim wyzwaniem.
I co było potem?
Wiedziałam, że są gdzieś organizowane biegi, pomyślałam, że pewnie każdy kto weźmie w nich udział, niezależnie od tego czy jest biegaczem początkującym czy doświadczonym może dostać medal. Dowiedziałam się, że odbywa się Maraton Warszawski, w którym każdy, kto ukończy bieg otrzymuje medal.
Domyślam się, że zdecydowałaś się wziąć udział w tym maratonie. Zaczęłaś trenować?
Wcale nie. Bez żadnego przygotowania, treningów i ćwiczeń stanęłam na linii startu. Po 6 godzinach i 40 minutach byłam posiadaczką pierwszego medalu.
Ale z Ciebie wyczynowiec!
(Uśmiech)
Cel osiągnięty, medal zdobyty. Czy ten bieg coś w Tobie zmienił?
Gdy tak biegłam, szłam, truchtałam uświadomiłam sobie, jakie to jest naprawdę trudne, ile wymaga wysiłku i walki z własnymi przekonaniami. Ale gdy dotarłam do mety i odebrałam medal, zrozumiałam, że mogę wszystko – osiągnięcie celu, który sobie stawiamy zależy od wiary w siebie, motywacji i pozytywnego nastawienia. Ten bieg dodał mi skrzydeł i od tamtej pory regularnie biegam. To mnie motywuje i dodaje pozytywnej energii.
A jak bieganie ma się do pisania?
Pisanie wzięło się właśnie z biegania! Najpierw było bieganie, to ono dało mi bardzo dużą wewnętrzną siłę. Gdy się przeprowadziłam do Sulejówka, zajmowałam się domem, rodziną, ale gdzieś po drodze zgubiłam się w byciu mama i żoną, nie mogłam znaleźć właściwej siebie; a przy bieganiu odnalazłam życiową siłę i uwierzyłam, że wszystko jest możliwe.
Jak nabrałaś tego przekonania?
Na każdym kroku poszukiwałam wyzwań, a gdy już nasyciłam się bieganiem (zapisałam się nawet na bieg katorżnika, bo gdzie wyżej mogłabym postawić sobie poprzeczkę?), przyszła mi taka myśl do głowy, że skoro udało mi się tyle osiągnąć w biegach to równie dobrze mogę napisać książkę.
Czyli kolejne wyzwanie. Jak się do niego zabrałaś?
Natrafiłam na konkurs wydawnictwa "Inne spacery", w którym można było wygrać sesję zdjęciową na okładkę. Oznajmiłam mężowi ze wygram, napisałam szczery list do redakcji i… wygrałam; później dowiedziałam się o konkursie Naszej Księgarni i choć nie zakładałam, że i tym razem wygram, to zakiełkowała w mojej głowie myśl: udowodnię, że napisanie książki jest w moim zasięgu. Pomyślałam, że to nie jest nic wielkiego, trzeba tylko usiąść i zacząć pisać.
Tak jak w bieganiu. Bez żadnej filozofii. Trzeba zacząć biegać.
Tak. Bieganie nauczyło mnie cierpliwości, planowania, systematyczności, uporządkowało mi dzień. Gdy się wychowuje dziecko, w domu panuje chaos, rodzina dostosowuje się do trybu życia dziecka, wszystko kręci się wokół niego. Bieganie pozwoliło mi wprowadzić porządek w moje życie, zaplanować różne działania tak, bym mogła wygospodarować czas na bieganie. Systematycznie chodziłam biegać, a wtedy zaczynałam myśleć o książce, o czym ona będzie. Wracałam z biegania i opowiadałam mężowi o swoich pomysłach, ale tylko opowiadałam. Nic jednak nie pojawiało na papierze. W końcu mój mąż „zadecydował” za mnie. Poinformował moją mamę, że jej córka zamierza zostać pisarką. A moja mama przyjęła tę wiadomość z należytą powagą; to ona właśnie zmusiła mnie do systematycznego pisania!
Jakim sposobem?
Dbała o mój komfort, robiła mi herbatę i mobilizowała do pisania; „więziła” mnie na ganeczku…
?
Drzwi do mojego ganeczka otwierają się tylko od strony domu… i te drzwi otwierała tylko mama.
Ganeczek pomógł?
Historia zaczęła sama się układać, pisałam po dziesięć godzin dziennie. Termin konkursu upływał 31 lipca a ja wysłałam pracę w przeddzień jego zakończenia. Byłam wykończona.
To był pisarski maraton!
Byłam wycieńczona fizycznie i psychicznie. Gdy biegałam moi bohaterowie biegli razem ze mną, śnili mi się po nocach…; potrzebowałam tygodnia by „uwolnić się” od tej historii. Ale pisanie, tak jak bieganie wciągnęło mnie na tyle, że już w trzecim tygodniu odpoczynku zaczęłam myśleć o następnej książce. Tak mnie to pisanie zmotywowało, uzależniło. Tak jak biegać chciałam stale i konsekwentnie, tak chciałam również pisać.
Udało Ci się, Twoje książki wychodzą dość często i regularnie.
To prawda. Teraz w księgarniach jest „Inna bajka”, a szósta powieść ukaże się za parę miesięcy.
Bieganie i pisanie. Co jeszcze mają wspólnego?
Towarzyszy im podobne uczucie: kiedy widzę swoją nową powieść, to czuję się tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy przebiegłam maraton. Totalne spełnienie: coś zaplanowałam i to osiągnęłam, choć po drodze było mnóstwo przeszkód. I tak jak w bieganiu tak i w pisaniu pokonałam… swoje lenistwo.
Która książka jest Ci najbliższa? Zapewne pierwsza?
Wcale nie. Jest nią „Nalewka zapomnienia”. Pierwsza, tj. „Nie licząc kota” była pisana pod presją czasu. „Nalewkę” pisałam już w oczekiwaniu na wynik konkursu, więc na zupełnym luzie, bez napięcia, bez oczekiwań wydawcy. W tej książce naprawdę ostro pojechałam…; napisałam o tym co chciałam. Wyszła z tego dość nietypowa książka, jak na literaturę kobiecą, a mój wydawca miał odwagę i zechciał ją mimo wszystko wydać.
Jakie są marzenia pisarki? Twoje marzenia?
Autor nie może się ograniczać, jest twórcą, musi się rozwijać. Tak jak biegacze stawiają sobie cele i podnoszą poprzeczkę, tak robią pisarze. Więc i ja stawiam sobie poprzeczki i cele które zamierzam osiągnąć w mojej twórczości. Pisanie jest intelektualnym wyzwaniem, zmaganiem się np. z emocjami czy wyobraźnią, która czasami „nie daje rady” – tak jak w biegu, czasami spada poziom energii i opadamy z sił. Na końcu zawsze jednak jest pragnienie dotarcia do celu, pokonanie kolejnych barier, wzniesienie się na wyższy poziom.
A czego pisanie uczy?
Piszący dużo dowiaduje się o sobie; polecam wszystkim by zaczęli pisać, bo pisanie jest jak dobra terapia. Pisząc pamiętnik, dziennik musisz się do czegoś przyznać, co bywa nierzadko trudne, ale działa oczyszczająco. Otrzeźwia i uwalnia.
Jaka jest Twoja definicja sukcesu?
Jestem szczęściarą. Sukces udało mi się – jak sądzę – osiągnąć w każdej możliwej dziedzinie życia. Czuję się spełniona, mam rodzinę, jaką zawsze chciałam stworzyć, mam męża który mnie wspiera – a przecież niełatwo jest znaleźć w życiu właściwego człowieka; mam cudownego syna, mam dobry kontakt z moimi rodzicami. Mam satysfakcję z tego, że moje książki są czytane i dają ludziom radość. Ilekroć wracam do rodzinnego Lubania Śląskiego, jestem zapraszana na spotkania do biblioteki, która zawsze pęka w szwach. Spotykam tam moich sąsiadów, których nie widziałam blisko dwadzieścia lat, a oni przychodzą tylko dlatego by spotkać się ze mną i moją książką.
Czym jest dla mnie sukces? To wierność swoim wartościom, nie uleganie modom, wpływom i szaleństwom, posiadanie wewnętrznego kompasu, który nigdy nie zawodzi…